czwartek, 27 lutego 2014

Rozdział 1

  Wzięłam głębszy oddech. Jeśli chcę wrócić to to jest ostatnia szansa. Później nie będzie odwrotu. No dalej Nina! Dasz radę. Nie po to przejechałaś pół Francji, by się teraz poddawać. Chwyciłam rączkę walizki. Schody wydawały się ciągnąć w nieskończoność. Jak lata, które spędziłam bez ojca. W przeciwieństwie do mojej siostry chciałam poznać człowieka,  który odpowiada za część moich genów. Nigdy nie było na to szans, aż do zeszłego tygodnia. Gdyby nie wyprzedaż starych rupieci grand-mere Jacqueline nie znalazłabym, anie listu, ani zdjęcia. Wieża zegarowa wybiła 12 kończąc moje rozmyślania. Miałam pół godziny do odjazdu pociągu. Popchnęłam szklane drzwi i weszłam do środka. Owładnął mną przyjemny chłód klimatyzacji. Teraz przydałoby się kupić bilet. Odszukałam wzrokiem kase i do niej podeszłam.
- Do Folkestone.
- A gdzieżby indziej- odburknęła kobieta za ladą. Miała zachrypnięty głos. Dzięki znajomości grand-mere Jacqueline wiedziałam, że paliła od co najmniej 20 lat. Nadal naburmoszona na cały świat powiedziała- 30 euro.
Podałam jej kwotę w zamian dostając upragniony bilet. Tak niewiele dzieliło mnie teraz od Anglii i prawdopodobnego ojca. Osunęłam się na ścianę wyjmując z tylnej kieszeni kartkę. Papier był już stary i pożółkły. Delikatnie go rozłożyłam. Przeczytałam treść dodając sobie odwagi. Nie do końca można to było nazwać listem. Na niewielkiej kartce nabazgrane były słowa "Lucille, Grand Avenue 167 B o 22", ale to one były moją nadzieją. Schowałam z powrotem papier,a wyjęłam czarno-białe zdjęcie. Przedstawiały mężczyznę na oko 25 letniego. Uśmiechał się... moim uśmiechem. Jednak to nie był powód, dla którego uważałam, że może być moim tatą. W każdym razie nie wystarczający. Nie jestem głupia. Uśmiech, wargi i zęby wiele ludzi może mieć podobnych. Bardziej obiecujący wydawał się odwrót fotografii. Zawierał datę i miejsce. Dokładniej "Londyn, listopad 1994" czyli 9 miesięcy przed urodzinami moimi oraz mojej siostry- Madelaine. Przypadek? Mam nadzieję, że nie. Inaczej moja podróż okaże się bezcelowa. Zerknęłam na zegarek. Pięć minut do odjazdu pociągu! Naprawdę tyle czasu tkwiłam w miejscu praktycznie nic nie robiąc?! W pośpiechu wzięłam bagaże i pobiegłam na peron zgodnie ze wskazówkami rozwieszonymi na ścianach. Ale miejsce, w którym się znalazłam wcale go nie przypominało.  Strzałki zaprowadziły mnie do jakiejś klitki! Zdenerwowana na nowo rozpoczęłam poszukiwania. Dopiero ochroniarz mi pomógł. Stosując się do jego szybkich wskazówek dotarłam na miejsce. Pociąg zaczął sunąć po torach. Wolno toczył koła odjeżdżając. Nie poddam się tak łatwo! Zaczęłam biec dziękując, że wzięłam tylko jedną torbę i bagaż podręczny. Z walizką nigdy nie dałabym rady wskoczyć do jadącego pociągu, co właśnie w tej chwili zrobiłam. Ostatnie spojrzenie na francuski peron i wsiadłam do wagonu. Ludzie dziwnie na mnie patrzyli. Najwyraźniej myśleli, że wsiadłam na gapę. Ich problem. Zrobiłam kilka kroków, by schować bagaż, ale ktoś mnie zatrzymał. Poczułam przez bluzkę zimną lufę, która przywarła do moich pleców.
- Spokojnie Mon Cherie...Będziesz grzeczna to za bardzo nie ucierpisz- wychrypiał mi do ucha mężczyzna stojący za mną, po czym dodał głośniej, tak, żeby go wszyscy usłyszeli- Na ziemię, a nikt nie ucierpi. Jeden podejrzany ruch, a zabiję najpierw ją, a potem któregoś z was.
Sacrebleu!